Przestań martwić się o swoją stronę!
złoty środek

Złoty środek nie istnieje!

Też go szukasz? Na pewno! W końcu powtarza nam się zewsząd i w porządne, przysłowiowe kółko, że to TE tabletki, nie inne, właśnie wyleczą wszystko to, na co akurat chorujesz, że TAKA, nie inna, dieta przedłuży twoje życie o 10, 15, 30, 50 lat lub więcej, że TAKI, nie inny, samochód/laptop/telefon/dom/piekarnik wyznacza twój status społeczny i powodzenie i popularność, że TA, nie inna, marka powinna zostać twoim Klientem, czy pracodawcą…

Na drugim roku studiów fizjoterapii miałam zajęcia z pewnym profesorem ortopedii. Ogólnie nie za dużo pamiętam ze studiów. Takie medyczne. Sporo o człowieku było, jego składzie, sposobach funkcjonowania i psucia się podzespołów organów. Ale ćwiczenia z profesorem Tadeuszem Gaździkiem wbiły się w mój umysł na stałe. Bo ten człowiek nam wtedy, nie na jakichś skomplikowanych rzutach, a odręcznie na tablicy narysował, jak wygląda chrząstka stawowa i wszystkie jej elementy składowe, a potem wyjaśnił, co to jest kolagen, i że on produkuje się podczas ruchu i daje poślizg w stawie, jak świeca, którą smaruje się nartę, by szybciej i zwinniej po stoku śmigać i na końcu dodał, że nie ma bata, że to nie realne, by cokolwiek mogło zniszczoną chrząstkę stawową i ten kolagen odbudować w organizmie, kiedy go zabraknie, a już na pewno nie specyfiki farmaceutyczne.

To był właśnie TEN moment, kiedy moja wiara reklamom wszelkich maści legła w gruzach. Ale! Nie dość, że legła, to zaległa tak na stałe i nigdy się z gruzów tych już nie podniosła.

I dziś, kiedy na podyplomówce z marketingu spotykam człowieka, który pracuje w firmie, która produkuje różne specyfiki wątrobowe głównie i on nam w wielkiej tajemnicy, gdzieś chyłkiem na przerwie mówi, że te wszelkie badania to nie raz jedna wielka ściema półprawda jest, bo to wszystko ZALEŻY, to ja już się niczemu nie dziwię. Bo ja ze studiów wiem doskonale, że żadna maść nie działa tak, że kiedy nią posmarujesz, to w twoim kolanie pojawiają takie małe ludziki i wbijają ci kolagen takimi małymi młoteczkami w przestrzenie międzystawowe, ani żaden jogurt nie stwarza podobnych ludzików wbijających wapń w – o zgrozo! – dziecięce kości…

Kilka lat temu – za czasów innej, wcześniejszej mojej firmy – wybierałam się na szkolenie. Nazywało się fajnie, bo “PR4MSP” (skróty są, poważnie jest, wtajemniczeni wiedzo, jest git!), trwało 4 dni i odbywało się w trzy gwiazdkowym hotelu. A! I jeszcze za wszystko płaciła dobra “ciocia Unia”, więc nie wiadomo kto, ale na pewno nie ja 😉 Nie czułam się wtedy nikim szczególnym: dogorywająca firma, zero sukcesu na koncie i mniej więcej tyle samo w banku. Lubiłam się jednak uczyć, kręcił mnie Internet i marketing, wszystko było za free, pomyślałam -> zgłaszam się!

I pamiętam, jak dziś, ten dzień PRZED. Siedziałam przed kompem, ogarniałam trasę do przejechania, jeszcze ostatnie maile, adres, strona hotelu, plan szkolenia, co zabrać i taka jedna, wsączająca się z wolna, ale skutecznie do moich zwojów mózgowych myśl.

Ej, ale z czym do ludzi?

Gdzie ja? W co ja się w ogóle pakuję? Wypasiony hotel, sami biznesmeni, szkoleniowiec sławny jakiś, SPA po godzinach i ja? Taka nie z tych czasów? Nie imprezująca, żadna tam “dusza towarzystwa”, urwana z choinki, z jakąś starą Nokią…

Doskonale pamiętam zalewające mnie zwątpienie z którego cudem wyrwała mnie zakładka Galeria na stronie szkolenia i znalezione w niej zdjęcia z poprzednich edycji z takimi zwyczajnie i normalnie wyglądającymi ludźmi…

W niedawną sobotę byłam na szkoleniu. Yyy, znaczy szumnie trochę powiedziane napisane, bo okazuje się, że w naszym mieście powiatowym ktoś co jakiś czas organizuje coś, co nazywa się “Dni przedsiębiorczości” i ja już kiedyś takie plakaty widziałam, ale jak teraz zobaczyłam i jeszcze się okazało, że termin nie jest PRZESZŁY oraz, że będzie tam wykład o tym, jak zaistnieć w sieci to ja już wiedziałam, że muszę tam być!

Pojechaliśmy! A co!

To nie było łatwe zadanie. Na sali wprawdzie nie było za dużo ludzi (nadal nie wiem, czy tak nie nagłośnione, czy takie małe zainteresowanie bytnością online pośród lokalnych przedsiębiorców), ale każdy był z innej branży, z innym stażem prowadzenia biznesu i z innym doświadczeniem bycia online. Nie zazdrościłam prowadzącemu, jednak umówmy się -> dał człowiek radę.

Nie mogę zgodzić się z jedną tylko rzeczą. Bo nie, to nie jest prawda, że jeśli lepisz w swoim biznesie kubki z gliny, to Instagram jest idealnym miejscem dla ciebie. To nie jest prawda, że jeśli zajmujesz się obijaniem tapicerką mebli do restauracji, to musisz koniecznie opisywać te “casy z życia wzięte” na Facebooku. To nie jest prawda, że jeśli wyrabiasz biżuterię, czy ozdoby kwiatowe, to proces ich tworzenia musisz wrzucać w formie “lajwów” czy innych filmów na YouTube. Nie.

Nic nie MUSISZ!

Bo jeśli się w czymś nie czujesz dobrze, jeśli nie rozumiesz, jak działa konkretny kanał komunikacyjny, to w najlepszym wypadku nie osiągniesz w nim sukcesu. Stracisz sporo czasu, będziesz zmuszać się do czegoś, czego nie znosisz, a dodatkowo możesz się jeszcze ośmieszyć…

To nie jest tak, że ktoś wymyślił sposób na szczęście i twoim, czy moim zadaniem życiowym jest właśnie ten jeden, jedyny, konkretny odkryć, a potem już tylko zgodnie z nim żyć. Wprawdzie nasze babcie lubiły powtarzać zdania zaczynające się od: “Zapamiętaj wnusiu raz na zawsze tę jedną jedyną rzecz…”, ale czy koniec tego zdania nie brzmiał za każdym razem nieco inaczej? Do mega starych ludzi jeszcze nie należę (a przynajmniej się nie czuję!), ale im dłużej żyję tym bardziej widzę, że życie to taka wypadkowa. Składa się trochę z naszego charakteru, trochę z sytuacji, w których się znaleźliśmy, trochę z naszych reakcji i relacji z innymi ludźmi oraz ich wpływu na nas, trochę ze zdań, które słyszymy i obrazów, jakie widzimy, a trochę z tego, co sobie obmyślimy, postawimy za cel i zrealizujemy, bądź nie.

Więc jeśli ktoś będzie ci mówił, czy pisał, że masz szukać/znaleźć/kupić (najlepiej od niego) złoty środek, idealne i uniwersalne rozwiązanie, które zniweczy twoje właśnie przeżywane trudności, to weź go wyłącz nie słuchaj. Niezależnie, czy chodzi o sposób prowadzenia twojego biznesu, komunikacji z Klientami, problemy zdrowotne, trudne życiowe sytuacje, rozwój osobisty. Panaceum – gdyby istniało – byłoby od dawna stosowane już przez nas wszystkich. Ludzie cały czas szukają jednej, jedynej słusznej, opracowanej przez innych drogi i w skrajnych przypadkach, wskutek pogoni za nią, lądują z depresją lub nerwicą na oddziałach leczenia zaburzeń lub chorób psychicznych. A tam? Nawet tam słyszą (sprawdzone info!), że złoty środek na życie/pracę/studia/relacje/biznes po prostu nie istnieje.

Jesteśmy różni i każdy z nas pisze swoje życie sam. Ale! Ale! Nie smutaj. To jest bardzo dobra wiadomość 🙂

baner postawienia kawy w podziękowaniu

O autorce...

Kasia Aleszczyk

Znana jestem z tego, że pomagam innym zaprzyjaźniać się z WordPressem. Na co dzień uczę również, jak żyć w necie, by przeżyć. Cieszę się, że jesteś i zapraszam częściej!

6 thoughts on “Złoty środek nie istnieje!

  1. Amen. Się zgadzam w całej rozciągłości. Nawet nie mam jak inteligentnie skomentować, bo wszystko już napisałaś 🙂 Serdeczości!

  2. Bardzo, bardzo mnie poruszył Twój tekst, Kasia. Złotego środka nie ma? Masz rację. W zunifikowanym świecie nie pozostaje nam nic innego jak zaufać sobie. Po swojemu. Dbać mocno o własną intuicję. Słuchać siebie. Weryfikować.

    Bardzo dałaś mi do myślenia. Ściskam.

  3. Twój tekst bardzo trafia w mój punkt postrzegania świata. Nie ma jednego środka, który jest dobry dla wszystkich, bo każdy z nas jest inny. Podpisuję się obiema rękami pod tym, co napisałaś 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sięgnij po więcej!