Wkoło słyszę i czytam o takich, śmakich i owakich “czasach”, które nastały, to i ja się odniosę. A co! Nie chcę z siebie robić tu jakiegoś dinozaura, ale kilkadziesiąt lat na koncie mam i spostrzeżeń różnych również trochę, więc się dziś odrobinę nimi podzielę. Ufam, że i dla Ciebie z pożytkiem.
Spis treści:
Zacznijmy – a jakby! – od początku
Bo dane mi było już żyć i zaczynać obserwować rzeczywistość w czasie tzw. “wielkiej inflacji” końcówki lat 80-tych i późniejszych. Na tyle już byłam nawet duża, że rozumiałam, że rodzice pracują i że dzięki temu mają pieniądze. I doskonale pamiętam kilka takich rozmów, w których słyszałam, że znów była podwyżka płac i w tym miesiącu dostali więcej pieniędzy niż w poprzednim. Uwaga! Delikatna dygresja – wtedy wypłaty otrzymywało się w milionach!
(Trochę później zaczęłam zauważać, że owe podwyżki nijak się miały do rzeczywistości, bo i tak ceny w sklepach z dnia na dzień rosły! Ba! W dorosłości dowiedziałam się, że zjawisko rosnących płac rodziców było wynikiem wprowadzenia tzw. indeksacji płac po Okrągłym Stole, za którą nomen omen przyszło nam wszystkim w kolejnych latach sporo zapłacić.)
Dane mi też było obserwować zwiększające się ceny początku lat 90-tych. Wprawdzie dzieciakiem byłam i w pamięci mam głównie ceny słonecznika, czy moich ulubionych chipsów orzechowych Star Foods, ale fakt, że ulubione młodzieżowe gazety drożały z tygodnia na tydzień, a moje kieszonkowe nie zawsze za tymi podwyżkami nadążało, optymizmem bynajmniej nie napawał.
Przy okazji… Kto jeszcze pamięta? 😝
A potem przyszła końcówka lat 90-tych…
Czyli “czasy” mojego ogólniaka. Naprawdę niełatwe dla mnie, dorastającej nastolatki. Ze sklepów pamiętam głównie jedno wielkie zamieszanie. Z jednej strony denominacja (podwójne cenówki na półkach, misz masz starych i nowych pieniędzy w portfelach i przeliczanie wszystkiego o 4 zera), z drugiej – pojawiające się nowe typy sklepów (jakże dziwiliśmy się, że można wejść i samodzielnie z koszykiem wybierać produkty!), marek (rynek prawie z dnia na dzień “zalało” wszystko, co wiele lat wcześniej widziałam w Berlinie podczas podróży do rodziny) i możliwości (nagle prawie każdy otwierał jakiś biznes, np. stawiał stolik z taniej kupionymi albo “szmuglowanymi” z zachodu produktami na targu i próbował swoich sił w tej kompletnie zwariowanej rzeczywistości). Wow!
Później? Później pojawiły się telefony komórkowe i Internet!
Tak! Kolejne “czasy” nowych wyzwań, perspektyw i szans. I w sumie szczerze przyznać się muszę do jednego. Dziś samej już trudno mi nie raz przypomnieć sobie sposób funkcjonowania bez smartfona, czy rzeczywistości online. Czasem z przyjaciółką wspominamy budki telefoniczne, znikanie rodzicom z radaru, dosyłanie pieniędzy pocztą na kolonie, czy pisanie kartek z wakacji i listów do znajomych, ale gdybym miała przestawić się na wcześniejszy sposób myślenia, to już naprawdę nie tak łatwo. I mnie samą to mocno zadziwia…
Dziś z kolei jesteśmy świadkami kolejnych “czasów”…
“Czasów”, których wielu z nas się obawia. “Czasów”, o których zmianie słyszymy z każdej strony. “Czasów”, którymi jesteśmy straszeni… “Czasów” takich, jakich jeszcze nie było. I choć pewnie jeszcze świeżo w pamięci mamy marzec 2020 i pojawienie się pandemii i wszystkiego, co się z nią wiązało, jednak wtedy żyliśmy z przeświadczeniem, że rychło się ona zakończy. W końcu medycyna się rozwija, naukowcy pracują, coś z pewnością na nowego wirusa wynajdą.
Ale! Rozchwiana gospodarka? Rosnące ceny? Galopujące stopy procentowe? Nie zazdroszczę współczesnym dwudziesto i trzydziestolatkom, którym przyszło żyć w takiej rzeczywistości i którzy nawet nie mają możliwości odniesienia się do niedawnej historii. Sama w sumie – mimo doświadczenia tamtych “czasów” – łapię się nie raz na jakimś poczuciu niepokoju. Uświadamiam sobie wtedy, jak bardzo w ostatnich latach przywykłam do jako-takiej stabilności i osobistego dobrobytu!
Skąd taki wpis na blogu (nie tylko) o WordPressie?
W zasadzie plan był nieco inny, bo opiewał na krótką zajawkę zmienności “czasów” i zaproszenie na konferencję “Jak żyć w necie” 2022. Widocznie jednak i mi tych kilka więcej zdań i wydobycie na światło dzienne paru refleksji było potrzebne. Tak czasem mam, że patrzę sobie wstecz i reasumuję to, czego mogłam w życiu doświadczyć. Czasem z takiej retrospekcji wyciągam też konkretne wnioski. Tak mam i dziś.
Pierwszy z nich to taka myśl, że “czasy” (jakiekolwiek by nie były) w końcu się zmieniają. I drugi – że w każdej trudnej rzeczywistości naprawdę można sobie poradzić. A zatem. Odwagi, kochani! Przecież nie pierwszy raz w życiu stawiamy chwiejne kroki!
