Przestań martwić się o swoją stronę!

„Typy”, czyli 7 klientów, z którymi nie współpracuję

Mam wrażenie, że w życiu każdego, kto świadczy usługi, przychodzi czas na podsumowanie. Przyszedł i u mnie. Dzisiejszy wpis nie jest jakimś odkrywaniem Ameryki (żadnej trzeciej na świecie się nie spodziewamy, prawda?), bo i co jakiś czas podobne wpisy pojawiają się w różnych miejscach. Czy więc warto powielać tematykę „trudnego” klienta? Sprawdź.

Każdy kiedyś zaczyna. Z jednej strony to truizm, ale też i święta prawda. Na początku jednak łatwo popełnić jeden z głównych błędów w prowadzeniu firmy: przyjmować każde zlecenie (choć, jeśli wyciągać lekcje z tego, co się nam przydarza, to nie musi być od razu błąd…). Tak czy siak, ja miałam wiele szczęścia. Firma powstawała, kiedy jeszcze pracowałam na etacie (miałam regularny dochód) oraz znałam Basię (e-wsparcie), która już miała kilkuletnie doświadczenie w prowadzeniu własnego biznesu. To właśnie ona pierwsza podzieliła się ze mną swoją refleksją, że nie każdy, kto się do mnie zgłosi, musi zostać moim Klientem. Zaimponowała mi, jednak od jej słów do moich czynów minęło sporo czasu.

Dziś jestem Basi ogromnie wdzięczna, ponieważ wiem, że zaoszczędziłam dzięki niej sporo czasu i nerwów. Dlatego sama postanowiłam podzielić się swoimi spostrzeżeniami. Może i ty dzięki temu coś zaoszczędzisz?

Typ pierwszy – „Pan na wczoraj”

„Pana na wczoraj” poznasz z łatwością – będzie to osoba, której się bardzo spieszy. W mailu od niej często przeczytasz, że potrzebuje tylko kilku poprawek, to niewiele pracy, ale coś takiego się zadziało, że dopiero teraz może się tym zająć, a właściwie do wczoraj (ostatecznie do jutra) projekt powinien być już gotowy.

Pomyślisz sobie: „W sumie czemu nie? Skoro to tylko kilka poprawek, maksymalnie godzinka pracy. Pójdzie z górki. Wezmę”. Oczywiście na formalności nie będzie czasu. Umowa? Ależ umowy podpisuje się tylko ,jeśli przewiduje się kłopoty, prawda? Zaliczka? Zanim przejdzie przelew – deadline zdąży wybić trzy razy, a w dodatku to nie tak wielka kasa…

Uważaj. Moje doświadczenie jak na razie potwierdziło jedną dziwną zależność. Zawsze, kiedy coś ma trwać krótko, być jakimś błyskiem w oka mgnieniu, sprawy się komplikują. Zawsze. W dodatku komplikują się z takiej strony, że w życiu bym tego nie przewidziała! Dlatego dziś, jeśli słyszę czy czytam „na wczoraj” nie biorę zlecenia. Jeśli ktoś dla siebie nie ma na tyle czasu, by w normalnych warunkach coś stworzyć lub dokończyć, to w imię czego ja mam wszystko rzucać, by zająć się jego sprawami?

Typ drugi – „Pan kolejne projekty”

„Pan kolejne projekty” to ktoś, kto poprosi cię o zniżkę. Ale, ale. Nie byle jaką zniżkę. Poprosi cię o zniżkę obiecując długotrwała współpracę lub współpracę przy kolejnych projektach, które już są prawie gotowe do wykonania. Lżejsza forma takiego klienta to osoba, która obiecuje, że poleci cię swoim znajomym i z pewnością na tym skorzystasz. To ktoś, kto potrzebuje od ciebie wielu usług i z tego powodu już na pierwszą chce wynegocjować rabat.

Pomyślisz sobie: „W sumie czemu nie? Skoro przychodzi klient, który już od razu deklaruje, że będzie moim klientem na dłużej… Zaoszczędzę na szukaniu nowych klientów, w dodatku będzie to ktoś sprawdzony, ktoś, kogo znam…”

Z moich rozmów z ludźmi biznesu wynika, że chyba każdy choć raz dał się na to „złapać”. Niestety. Jednak z tych samych rozmów wiem też, że składane obietnice nigdy nie były dotrzymywane. Niekoniecznie ze złej woli. Z czasem ja sama zrozumiałam, że nie da się prowadzić dziesiątków projektów podczas JEDNEGO życia. Nie dziwi mnie więc, że jeśli ktoś wykona jedną rzecz dobrze, pozostałe nie są mu już potrzebne. Ale wracając do meritum. Każdy z nas ustala swoją politykę cenową, ale ja rabatom przy pierwszym zleceniu mówię stanowcze NIE. W każdym przypadku NIE.

Typ trzeci – „Pan wizjoner”

„Pan wizjoner” z prostej przyczyny jest bliski mojemu sercu. Dlaczego? Dlatego, że sama należę do wizjonerów. Wiem więc również, jak funkcjonują takie osoby, a to daje mi szanse bardzo szybko je rozpoznać. Po czym? To będzie osoba, która opowie ci o swoich marzeniach i planach w taki sposób, że już podczas rozmowy będziesz się zastanawiać, gdzie w domu schowasz produkty, które od niej kupisz. To często będzie ktoś z pasją. Ktoś, kto – uwaga – może szybko cię swoją pasją zarazić. Oczywiście nie ma nic złego w byciu wizjonerem, ale przed podjęciem współpracy z taką osobą zalecam szczególną ostrożność. Są dwa podtypy wizjonerów: ci, którzy swoje wizje realizują, dążą do sukcesu i osiągają go oraz ci, którzy… pozostają w świecie wizji. „Pana wizjonera” od człowieka sukcesu odróżnisz po tym, że będzie opisywał ci swoje plany z pasją, jednak wszystkie będą dotyczyły… przyszłości.

Przy decydowaniu o współpracy pomyślisz sobie: „W sumie czemu nie? Wizja jest świetnie przemyślana. Zapotrzebowanie na rynku jest. Usługi takiej czy produktu jeszcze nie ma. Skoro nikt tego wcześniej nie wymyślił – przyszedł do mnie geniusz. To musi wypalić!”

Uwaga. Nic nie musi. Sprawdź dobrze, czy wizja, w którą chcesz się zaangażować ma ręce i nogi. Zweryfikuj, na czym jest oparta i czy nie jest to tylko subiektywne przekonanie wizjonera (spytaj go np. o badanie rynku i obserwuj reakcję). Nie zrozum mnie źle, praca z wizjonerami ma wiele zalet (są to często osoby z ogromnymi pokładami energii). Jednak działaj z rozsądkiem, jak będziesz w połowie prac koniecznie sprawdź, czy wizjoner przypadkiem nie jest już w kolejnym swoim projekcie, a zanim na poważnie w coś się zaangażujesz – koniecznie pamiętaj o zaliczce.

Typ czwarty – „Pan poprzedni wykonawca się nie odzywa”

Ojojoj, poważna sprawa. „Pana poprzedni wykonawca się nie odzywa” poznasz właśnie po tym: przyjdzie do ciebie z niedokończonym projektem i opowie ci, jaka niesprawiedliwość go spotkała, bo poprzedni wykonawca go porzucił. To niestety jest moment, kiedy wszystkie twoje lampki ostrzegawcze powinny alarmować mocnym czerwonym światłem.

Po otrzymaniu takich informacji z pewnością pomyślisz sobie: „”W sumie czemu nie? Fakt, spotkało człowieka nieszczęście, ale przecież nie cały świat jest zły. Skoro chce dokończyć projekt – pomogę mu”.

A teraz pomyśl logicznie i od drugiej strony. Ile razy w życiu porzuciłeś/łaś projekt przed jego zakończeniem? Owszem, zgadzam się, po tym świecie chodzą nieuczciwi ludzie. W naszej branży chodzą też tacy, którzy biorą się za coś, nie umieją tego skończyć i dlatego porzucają. Czasem zdarza się, że klient i wykonawca nie mogą się dogadać i się rozchodzą (choć w takich przypadkach nikt nie znika, jakby się zapadł pod ziemię). Ale, ale. Tak zwana „wina” może leżeć również po stronie klienta, który właśnie się do ciebie zgłasza. To może być człowiek, któremu nie da się dogodzić, który będzie z minuty na minutę zmieniał koncepcję, który nie będzie szanował twojej wiedzy, czasu ani pracy. Naprawdę może być różnie, dlatego ja zawsze pytam. Bo jeśli w dodatku klient nie chce opowiedzieć, co się stało, że poprzedni wykonawca zniknął – wolę się nie sparzyć.

Typ piąty – „Pan prosta strona/mały sklep”

Tu właściwie nie ma co dywagować. Jeśli w ogłoszeniu, zleceniu, zgłoszeniu z formularza kontaktowego pada określenie: „prosta strona” lub „mały sklep” już wiem, że będą kłopoty. Te określenia bowiem sugerują dwie rzeczy: po pierwsze – ktoś nie wie, na czym polega tworzenie stron (nie ma prostych stron) lub sklepu internetowego (którego wykonanie nie zależy od ilości produktów) i po drugie – ktoś myśli, że skoro proste, to musi być też tanie. Niestety tak nie jest. O ile pierwsze jeszcze czasem tłumaczę, o tyle z drugim nigdy nie dyskutuję. No way. Wyceniam swoją pracę zawsze tak samo.

Typ szósty – „Pan niekończąca się opowieść”

Jeden z najtrudniejszych do rozpoznania, bo na etapie rozmów nic go nie zapowiada. Otrzymujesz brief lub spisujesz go podczas rozmowy. Wszystko jest ustalone, zaliczka wpłacona, przystępujesz do pracy.

„Pan niekończąca się opowieść” to taki, który ni stąd ni zowąd nagle dośle ci jakiś drobiazg do naniesienia, przypomni sobie, że jeszcze miał być newsletter na stronie, nie będzie umiał się zdecydować na kolory, albo będzie przysyłał ci trzeci raz poprawki jakiegoś drobiazgu. Współpracując z nim przy projekcie nagle się zorientujesz, że przecież miało to trwać trzy tygodnie, a mija trzeci miesiąc i nie widać żadnego końca na horyzoncie. To właśnie dzięki niemu będziesz krzyczeć niecenzuralne wyrazy otwierając skrzynkę mailową…

Jak temu zapobiec? Niestety za bardzo się nie da. Jak pisałam, na etapie wstępnym ogromnie trudno takiego człowieka wyczuć. Ja mam na swoim koncie jedną taką współpracę, podczas której sklep internetowy utknął na trzy tygodnie podczas dobierania kolorów (które nota bene były przysłane do briefu). Cóż… Taka współpraca może nauczyć cię dwóch rzeczy: stawiania granic i wyceniania dodatkowych prac przy projekcie oraz dokładniejszego ustalania zakresu prac (np. ilości możliwości zgłaszania poprawek) na samym początku z nowym klientem.

I typ siódmy – „Pan płacę, to wymagam”

Najtrudniejszy do „wyczucia” przy pierwszym kontakcie, choć ja już czasem widzę jeden niuans, po którym go poznaję. Pewnym sygnalikiem ostrzegawczym będzie zniecierpliwienie „Pana płacę, to wymagam”, kiedy odpiszesz mu na email następnego dnia. „Pan płacę, to wymagam” to będzie człowiek, który wyrazi swoje obawy co do twojej dla niego dostępności, ponieważ nie odbierzesz telefonu lub wręcz posądzi o opieszałość, jeśli nie odpiszesz mu w piątkowy wieczór na Facebooku.

W pierwszym odruchu możesz pomyśleć, że może rzeczywiście trzeba było szybciej zareagować i że owa drobna irytacja przecież każdemu się czasem zdarza. I będziesz mieć rację. Owszem, zdarza się. Jednak „Panom płacę, to wymagam” zdarza się jakby trochę częściej. Są przyzwyczajeni, że ich projekty muszą być priorytetowo traktowane, a od ciebie będą wymagać stałej (24h/366) dostępności. W skrajnej sytuacji taki klient swoimi ciągle rosnącymi oczekiwaniami może sprawić, że nie dasz rady dokończyć innych projektów na czas.

Typ ostatni – to w zasadzie trudno opisać. Sami zobaczcie.

 

Na koniec powiedzmy sobie jedno. To, że od czasu do czasu trafi się mi, czy tobie klient z powyższej listy, jest nieuniknione. I nie ma co się tym faktem jakoś za bardzo zadręczać. Ja z każdej współpracy wyciągam coś pozytywnego dla siebie. Jedni klienci nauczyli mnie stawiania granic, dzięki innym przybyło kilka punktów w mojej umowie, jeszcze inni wpłynęli na to, gdzie szukam zleceń i jak piszę swoje oferty.

A ty? Z jakim klientem nie współpracujesz?

baner postawienia kawy w podziękowaniu

O autorce...

Kasia Aleszczyk

Znana jestem z tego, że pomagam innym zaprzyjaźniać się z WordPressem. Na co dzień uczę również, jak żyć w necie, by przeżyć. Cieszę się, że jesteś i zapraszam częściej!

8 thoughts on “„Typy”, czyli 7 klientów, z którymi nie współpracuję

    1. Dzięki 🙂 W pracy zawsze możesz jeszcze ponarzekać na szefa, który znalazł klienta 😉 We własnej firmie narzekasz na siebie…

    1. I ten moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że klient może nie wiedzieć, że nie da się narysować czerwonych linii niebieskim tuszem 😉

  1. Klienta „kolejne projekty” traktuję z przymrużeniem oka – choć nie powiem, akurat w mojej branży (tłumaczenia) tacy właśnie bardzo często wracają. I to często z dużo większymi projektami i lepiej płatnymi. Mam też jeszcze jeden typ – „poprzednia firma zmaściła sprawę” i trzeba ratować sytuację 😉 Pomagamy i często ci klienci zostają na długo. Więc w sumie prawie nie mamy takich klientów, z którymi nie współpracujemy. Chyba, że ktoś chce przetłumaczyć tatuaż- to jedyna sytuacja, w której odmawiamy.

  2. Ostatnio u mnie pojawił się podobny wpis. Ja mam 4 typów, z którymi nie współpracuję – ASAP, Pan Złotówa, Przemytnik i BOSS 🙂 Pojawiają się także u Ciebie, ale pod innym nazewnictwem, więc widzę, że mamy podobne doświadczenia 😀

    1. Tak, tak, wiem, czytałam 🙂 i miałam podobną refleksję, że albo ilość tych „typów” jest skończona, albo trafiamy na podobnych…

Skomentuj Aneta | Studio Barw Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sięgnij po więcej!