Przestań martwić się o swoją stronę!
skąd bierzemy Klientów

Skąd bierzemy Klientów?

Jestem przekonana, że każdy, kto prowadzi firmę lub planuje ją otworzyć myśli również o tym: jak znajdę Klientów na moje usługi? W końcu każda firma – i jej właściciel! – musi z czegoś żyć. Żyć. Nie trwać, wegetować, przebolewać czy istnieć. Żyć, a nawet więcej. Rozwijać się! Na to jednak potrzebna jest kasa. A kasę przynoszą Klienci. A Klienci… Właśnie: skąd ich brać?

Na początku było jedno wielkie nic

Bo na każdym początku jest wielkie nic. Masz w głowie pomysł, masz swoją wizję, masz chęci i zapał i… więcej nic. Ja swoją przygodę z prowadzeniem firmy zaczynałam (jak dotąd) dwa razy. Pierwszy – dziś mogę to ocenić! – to była kompletne porażka! Otwarłam spółkę cywilną z niedawno wcześniej poznaną znajomą. chciałyśmy świadczyć usługi opiekuńcze w całym zakresie, jaki był tylko możliwy: nad dziećmi, nad osobami starszymi, nad zwierzakami. A później zatrudniać osoby, które będą je świadczyć i żyć z prowizji, jaką dla nas zarobią. Wow! Plan (?) był mega! Po kilku miesiącach dowiedziałam się, jak szybko niektóre plany się zmieniają (wspólniczka zamknęła działalność), a po roku z hakiem i kilku tysiącach długów – jak bardzo Klienci sami się nie znajdą.

I tak siedziałam i myślałam sobie, że gdybym miała taką siłę przebicia, jak inni, albo takie znajomości, jak moja konkurencja prowadzona przez pielęgniarki, które na pewno miały znajome pielęgniarki, albo jeszcze przynajmniej fundusze na reklamę w mieście, na banerach, w przychodniach, aptekach, radiową, ledową… Ale nie miałam. Miałam stronę internetową, fanpage (tak – w 2011 roku miałam firmowy fanpage!), wydrukowane 1000 plakatów A4 (nie, nie ulotek – plakaty sobie wymyśliłyśmy…) i 250 wizytówek. I jeszcze to wszystko jedno z drugim nawet nie spójne, bo baner na www ze zdjęcia ukradzionego pobranego z Google, plakaty zaprojektowane przez agencję reklamową, która szybko orzekła, że zdjęcie z www w tych rozmiarach się na plakat nie nada, a wizytówki w ogóle z czym innym, bo taki był bezpłatny szablon w firmie, która wydrukowała je za 9 zł…

Co najdziwniejsze – miałam Klientów!

Niestety za mało. Nie wiedziałam wtedy, że warto i że się w ogóle da policzyć, ile potrzebuję pieniędzy w miesiącu, ile kosztuje mnie prowadzenie firmy, ile mogę zarobić za godzinę pracy własnej, ile mogę mieć prowizji z pracy cudzej i ile miesiąc ma godzin, które w ogóle mam do dyspozycji. Byłam pewna, że skoro już jacyś Klienci są, to kolejni też będą.

Błąd.

Czasami zastanawiam się, za co ja w ogóle wtedy żyłam… Nie dość, że miałam co do garnka włożyć (choć może nie były to rarytasy!), to jeszcze za każdym razem, kiedy odzywała się któraś instytucja, że zalegam za prąd, gaz,mieszkanie – zawsze wysupłałam te 10 zł, by po trzecim wezwaniu do zapłaty je wpłacić i w ten sposób zaczynać “proces windykacyjny” od nowa. Szczęśliwie okazało się też, że należę do ludzi, którzy nie obrastają w sprzęty techniczne, bo kiedy przyszedł poborca podatkowy ze skarbówki (tak! oni przychodzą bez uprzedzenia!), to nie miał mi nawet czego zająć w mieszkaniu na poczet 200 zł za mandat!

Na drugim początku było mniejsze, ale nadal jednak nic…

Drugi raz otwierałam firmę będąc na etacie. I dziś – jeśli komukolwiek miałabym doradzać – to doradziłabym takie rozwiązanie jako najbardziej bezpieczne. Nie, nie łatwe. Bezpieczne. Bo wracać do domu po całym dniu pracy i potem dalej pracować to sporo wyrzeczeń i wieczorów, kiedy twoja druga połówka kolejny raz zasypia sama… Z drugiej jednak strony zaczynać własną firmę mając stałe i regularne przychody na koncie to swego rodzaju luksus. Zwłaszcza, jeśli z tych pieniędzy można jeszcze w firmę nieco doinwestować!

Znałam już też Basię Muszko. Dzięki niej mogłam pozyskiwać zlecenia, których z pewnością nie dałabym rady wtedy wykonywać samodzielnie. Kiedy więc “dobijałam targu” z Klientem dzieliłyśmy się z Basią pracą i każda z nas później wykonywała swoją część. Oczywiście Klienci zawsze wiedzieli, że ich zlecenie wykonują dwie firmy, dzięki temu miałyśmy porządek również w rozliczeniach. Kontakt z Basią dał nam obu o wiele więcej niż tylko kasę. Ja wnosiłam świeże w gorącej wodzie naturszczyka kąpane pomysły, które Basia tonowała swoim już wtedy wieloletnim doświadczeniem w branży. Jest osobą, której zawdzięczam wiele i dziś śmiało mogę poradzić ci jedno. Jeśli startujesz z własną firmą, i masz możliwość nawiązania współpracy z kimś, kto już ma kilka lat doświadczenia – nie przegap takiej szansy. Oczywiście nie zapomnij o tym, że relacje zawsze są i muszą być obustronne!

Był więc grudzień roku 2013, kiedy wypełniłam formularz w CEIDG i zabrałam się za tworzenie bloga e-kreatywnie.com.pl. Tak, bo miałam już jasność wtedy w trzech sprawach: że chcę pisać, że kręci mnie marketing Internetowy i że chcę działać w Internecie. Nauczona własnym doświadczeniem wiedziałam już wtedy również, że firma – żeby żyć rozwijać się – musi mieć Klientów.

To były czasy, kiedy Facebook stanowił tylko część Internetu!

Fanpage jakoś sobie radziły, jednak grup jeszcze w ogóle na “fejsie” nie było, więc i komunikacja internetowa wyglądała nieco inaczej. Jakoś tak przyszło mi do głowy, że skoro chcę “robić ludziom strony na WordPressie” , to zacznę szukać Klientów tam, gdzie ludzie pytają o WordPressa lub wręcz szukają wykonawców takich stron.

Zarejestrowałam się w Oferii – tam można było zaznaczyć, z jakiej tematyki zlecenia mnie interesowały i otrzymywać powiadomienia o nich mailem. Mnóstwo czasu opisywałam tam swoje oferty, a i tak nigdy nie byłam konkurencyjna cenowo najtańsza. Nie, nie polecam tego serwisu.

Miałam już swój profil w GoldenLine – tam można było rozmawiać na forach w wątkach tematycznych w konkretnych grupach ludzi, więc znalazłam takie, które dotyczyły WordPressa i się tam udzielałam. Okazało się, że to był mój strzał w przysłowiową dziesiątkę. Właśnie tam dobiłam pierwszego deal’u na WordPressowe zlecenie!

W międzyczasie pisałam blog – oczywiście cały czas był na nim formularz kontaktowy i – o dziwo! – zdarzało się już, że ktoś z niego korzystał. Większość kontaktów urywała się po wysłaniu mojej wyceny, ale… Któregoś dnia zadzwoniła p. Ewa. Twierdziła, że zna mój blog, właśnie widzi, że wiem, o czym piszę i kogoś takiego szuka do stałej współpracy przy optymalizowaniu stron swoich Klientów, a czasem pisaniu treści, czy innych drobnych pracach. Ha! Czułam się, jakbym złapała Pana Boga za nogi! Tak, pisałam dla niej również precle (np. meta decsription dla 200 produktów sklepu z odzieżą BHP), ale były to precle nie raz świetnie opłacane! No i – co ważne – była to współpraca stała.

pssst. Kto dziś pamięta, że mój blog wyglądał wtedy tak (tu akurat zdjęcie z grudnia 2014, kiedy nie było jeszcze Canvy… Grafikę robiłam sama!):

 

blog e-kreatywnie.com.pl

Lubiłam obserwować innych i stale coś czytałam – tak trafiłam do Moniki Czaplickiej. Wtedy Monika nie miała jeszcze swojej “prawej ręki”, a ja widziałam, że w jej tekstach często brakowało redakcji (czasem po publikacji wpisu nawet ludzie w social mediach jej o tym pisali). Zahaczałam ją ze trzy razy, aż w końcu któregoś dnia napisałam mail z propozycją swoich usług. Po krótkiej wymianie maili Monika się zdecydowała, a ja miałam drugiego “stałego” Klienta i początki przewidywalności w przychodach!

Zaczęłam jeździć na WordCampy – to właśnie po pierwszym w moim życiu WordCampie w Warszawie dotarło do mnie, że WordPress to coś więcej niż CMS, który wybieram tworząc ludziom strony www. To ludzie, czyli społeczność rozsiana po całym świecie. Ale. to też temat, którym wiele osób się interesuje. Tam zobaczyłam, jak mało ja sama znam WP (tak, już zarabiałam z jego wykorzystaniem!) i jak wiele jest jeszcze do zrobienia, naumienia, poznania, przeczytania, przećwiczenia. Że im dalej w lat, tym nawet nie więcej drzew. Czułam się, jakbym stanęła u wrót Amazonii! Od tej pory – o tym, czego się uczyłam – pisałam na blogu.

Odkryłam WPZlecenia – to serwis, w którym ogłoszenia zamieszczają ludzie poszukujący specjalistów WordPressa. I tak nastał okres, kiedy znów moje szukanie Klientów wyglądało według schematu: sprawdzam, czy są nowe ogłoszenia – odpisuję na prawie każde – czekam na szczegóły – odpisuję z ofertą – czekam na odpowiedź – czasem się przypominam – najczęściej kontakt się urywa… Tak, z tego serwisu wpadło kilka zleceń, ale szybko odkryłam, że zdecydowanie za dużo czasu pochłania mi ich pozyskiwanie.

Nadal pisałam blog – ale już BLOG, a nie stronę firmową z wpisami pojawiającymi się z doskoku. Pisałam przez około rok po dwa wpisy w tygodniu, a z czasem treści zaczęły procentować. Zaczęłam otrzymywać co raz więcej zapytań z formularza kontaktowego. W efekcie dziś ogarnianiem komunikacji z Klientami w naszej firmie zajmuje się Marta, a zapytań z bloga – niezależnie czy piszę nowe wpisy, czy nie – stale przybywa!

pssst. chcesz zobaczyć, jak zmieniał się blog?

Najpierw zrezygnowałam ze slajdera, ale to nadal motyw The7 – screen z marca 2015:

 

e-kreatywnie blog

 

Potem zmieniłam motyw na bardziej blogowy – do Amadeusa nadal mam sentyment 😉

Screen z lutego 2016:

 

e-kreatywnie blog

 

I kolejna zmiana motywu – tym razem, bo w promocji była Raita na Themeforest, a ja się w nim zakochałam 😉

Screen z czerwca 2016:

 

e-kreatywnie blog

 

Rozbujał się Facebook – a w zasadzie po prostu odkryłam, że jak grzyby po deszczu powstają grupy, w których ludzie (jak kiedyś na GL) zadają pytania o WordPressa. Szybko więc założyłam swoją grupę dotyczącą WordPressowej tematyki i zaczęłam intensywnie w innych grupach pomagać ludziom z WordPressem. Czasem w odpowiedziach na pytania wklejałam link do mojego wpisu, jeśli już poruszałam taką tematykę i rozszerzał on moją odpowiedź. Te działania konwertowały. Otrzymywałam co raz więcej pytań i pojawiały się zlecenia mniejszych i większych prac WordPressowych.

Pojawiałam się w cudzych nieswoich społecznościach – tak, zdarzyło się i tak, że wzięłam udział w jakimś szkoleniu (np. u Uli Phelep z zakresu blogowania albo u Ariadny Wiczling z zakresu kursów online, czy – choć to akurat wygrana w konkursie – u Oli Budzyńskiej w zakresie zarządzania czasem) mając z tyłu głowy, że po pierwsze się czegoś dowiem, dokształcę, nauczę, ale też, że przy okazji tych szkoleń będą powstawały kolejne, grupy, w których na 90% pojawią się pytania o WordPressa i że ja tam będę jedyną osobą zajmującą się stricte WP. Intuicja mnie nie zawiodła. I okazało się, że ze szkoleń wynoszę: wiedzę dla mnie, możliwość obserwacji prowadzenia szkoleń przez innych, nowe znajomości i często nowe zlecenia. W efekcie każda z tych inwestycji zwróciła mi się z nawiązką.

Do teamu naszej firmy dołączył mąż – już kilka lat temu nieśmiało nagabywałam mego miłego o to, że mógłby mi w tych WordPressowych pracach pomagać. Nijak się w tym nie widział. Ja z tych upartych, więc co jakiś czas wracałam do swojej wizji firmy, z której oboje się utrzymujemy i w której dzielimy swoje pasje. Nadal się w tym nie widział. W końcu chyba na “odczep się wreszcie ode mnie” przeczytał książkę o WordPressie i rzekł: “hmm… niegłupi ten CMS”. Następne miesiące przypominał sobie HTML, CSS  i PHP, a ja co jakiś czas słyszałam: “o wow! ale to się wszystko fajnie zmieniło!” Pierwsza drobna robótka to było sticky menu na jednej z moich stron, potem podobna rzecz u Klientki, potem jakieś przeróbki we wtyczce, więc tym samym pierwsza własna wtyczunia, potem jakieś “tu przesunąć, tam podnieść, tu zmienić linkowanie, gdzieś zaciągnąć inne dane niż się zaciągają”, potem czytanie kodu WordPressa do poduszki, potem locallhost i rozkładanie tego kodu na czynniki pierwsze (to chyba wtedy zaczęłam co co raz mnie rozumieć z tego, o czym opowiada mi mój mąż!), potem pierwsze dwie strony z plików graficznych, więc w zasadzie własne motywy, potem NetBins, czyli IDE i rok 2017 pod hasłem “Przyspieszamy!”, potem integracje w większym serwisie i około 5k linijek kodu… W planach własne wtyczki, a pierwsza już na ukończeniu! Osobisty WP developer, dzięki któremu w firmie już damy radę z każdym WordPressowym zleceniem -> polecam!

Skąd dziś bierzemy Klientów?

Gdyby przyszło mi jednym zdaniem odpowiedzieć na to pytanie, musiałoby ono brzmieć: “Yyyy. Tak do końca, to nie wiem”. Jakiś rok temu zauważyłam, że Klienci trafiają już do nas sami. Że nie muszę już szukać po portalach ogłoszeń dotyczących WordPressa, że mogę zmniejszyć częstotliwość pisania wpisów na blogu, że mogę rzadziej udzielać się w mediach społecznościowych, a Klienci są. Jedni dzwonią, inni piszą bezpośrednio na email, czy przez formularz kontaktowy, jeszcze inni wypełniają naszą ankietę umieszczoną w zakładce Nasze usługi z WordPressem związane, a kolejni wspominają nam, że ktoś im nas polecił i czasem jest tak, że my nawet tych polecających osób nie znamy…

baner postawienia kawy w podziękowaniu

O autorce...

Kasia Aleszczyk

Znana jestem z tego, że pomagam innym zaprzyjaźniać się z WordPressem. Na co dzień uczę również, jak żyć w necie, by przeżyć. Cieszę się, że jesteś i zapraszam częściej!

8 thoughts on “Skąd bierzemy Klientów?

  1. Bardzo fajny artykuł. Uwielbiam takie historie opisane z perspektywy czasu. Ja też cały czas się uczę i dostosowuję, uważam, że najważniejsze to iść cały czas do przodu. Fajnie się czyta, że odniosłaś sukces. Kiedy patrzymy na innych, często widzimy tylko drobny wycinek całej historii. Dlatego dzięki za ten wpis!

    1. Tak, to prawda. Zawsze widzimy tylko wycinek historii, bo przecież nie znamy ludzi od zawsze 😉 Sukces? To bardzo subiektywne pojęcie 😉 ale cieszę się tym, co mam 😀

  2. Bardzo podnoszący na duchu post Kasiu 🙂 Ja też jestem teraz w podobnej sytuacji – zaczynam i zastanawiam się, jak znaleźć “moich” ludzi, których ta moja wychuchana http://www.JasnaPolska.pl zachwyci i zechcą zostać na niej dłużej 🙂 Serdeczności, fajna z Ciebie Babeczka 🙂

Skomentuj Kasia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sięgnij po więcej!