Przestań martwić się o swoją stronę!

Napisz sobie książkę! Czyli case study mojego selfpublishingu

Mówią, że nie mam pisać o swoich marzeniach, a bardziej o Twoich korzyściach, ale ostatecznie to mój blog i ja tu urządzam! Tak! Bo muszę zacząć od tego, że ja zawsze marzyłam o tym, żeby napisać własną książkę. Najpierw miała to być powieść, potem myślałam o kryminale lub autobiografii, a w końcu napisałam przewodnik po WordPressie, ale to nie do końca ważne. Ważne, że własne marzenia można realizować!

Projekt książka – od czego zacząć?

Z pewnością od najważniejszego – żeby książka mogła powstać, to trzeba ją napisać. I wbrew pozorom często nie jest to taka prosta sprawa. Yyyy… To znaczy. Jeśli lubisz pisać, masz tzw. flow, jasność umysłu, wiesz, co chcesz napisać, masz plan i odpowiednią wizję, to po prostu siadasz i piszesz. Wiadomo. Musisz jednak wiedzieć, że poza kilkoma takimi dniami przychodzą dni pozostałe – kiedy nic ci się nie chce, plucha za szybą, ciśnienie tak niskie, że wszystko ciągnie cię ku pozycji horyzontalnej i w dodatku cały czas “kiełbie się we łbie”… To tak. W takie dni też trzeba pisać. I nie ma zmiłuj… Do tego dochodzi jeszcze coś. Kiedy już umęczony/a, ale dumny/a z siebie stawiasz ostatnią kropkę – to to jest właśnie ten czas, kiedy będziesz swoje “dzieło” czytać. A czytanie swoich własnych “wypocin” to nie jest przyjemna sprawa. Zaczynasz widzieć nieścisłości, urwane myśli, powtórzenia. Poprawiasz więc i czytasz i poprawiasz i czytasz i poprawiasz i…

Za to poza samym “dzieła” napisaniem czeka cię niejako z boczku druga robota do wykonania. Przed tobą zorientowanie się w kilku tematach. Pojedźmy je po kolei.

Okładka. To pierwsza inwestycja. W idealnym świecie dzieje się to tak, że grafik, projektujący okładkę czyta twoją książkę i wtedy zaczyna szkicować. W realnym życiu najczęściej proces ten przyspiesza się o streszczenie grafikowi treści książki i czasem podaje się już jakiś wymarzony zarys okładki. Do przemyślenia i opracowania jest: przód, tył i wnętrze okładki.

Co to jest korekta? Korektor to człowiek, który w twojej pracy będzie szukał i poprawiał błędy: ortograficzne, interpunkcyjne, literówki, stylistykę itp. To taka rola, którą kiedyś miała pani z polskiego, poprawiająca twoje wypracowanie. Współpracując z korektorem warto na samym początku ustalić sobie kwestie związane z twoim stylem pisania lub nazewnictwem technologii, o której piszesz. Ja po korekcie otrzymałam plik z książką i w nim wszystkie słowa “WordPress” poprawione na “Wordpress”. Nie masz pojęcia, jak Bogu dziękowałam wtedy za to, że w edytorach tekstów jest opcja: Zamień wszystkie!

Co to jest redakcja? Redaktor to człowiek, który poprawia twoje pisanie tak, by było lepsze w odbiorze i czytaniu dla Czytelnika. Dzieli przydługie zdania, czy akapity, zmienia kolejność, dba o logikę, a czasem nawet usunie bohatera! To ktoś, kto patrzy na twoje “dzieło” z boku, trochę krytycznym okiem po to, by uczynić je lepiej przyswajalnym. Umawiając się z redaktorem też warto na początku porozmawiać: ustalić, co dla ciebie w książce jest ważne i jaki jest jej cel. Wtedy i on będzie miał łatwiejszą pracę.

Co to jest skład? Skład to proces cięcia twojego tekstu do druku. To takie układanie książki, żeby dobrze wyglądała: żeby przestrzenie było odpowiednio równe, rozdziały zaczynały się po tej samej stronie, akapity były równiusieńko wcięte, strony dobrze się zaczynały i kończyły, spis treści się nie rozjeżdżał, na okładce było to, co powinno. I znów początek pracy ze składającym nie powinien ominąć punktu rozmowy i ustaleń. Warto zaznaczyć, może i nawet naszkicować, jak graficznie sobie swoją książkę wyobrażasz. Składający wtedy szybciej pokaże ci efekt, który będzie ci się podobał.

Jak chcesz wydrukować książkę (okładka, papier)? To trudny etap, zwłaszcza jeśli nie masz doświadczenia z gramaturą papieru, czy typami okładek. Natomiast każda drukarnia cię o to spyta i – uwaga! – rzadko która ci w tym doradzi (no, chyba, że się do nich przejedziesz popatrzeć na różne możliwości). Możesz – i to jest TIP od Michała Szafrańskiego! – przejść się do księgarni i polookać sobie po książkach. Wybrać taką, która ci się podoba i – abo przeczytać w niej (czasem są informacje techniczne) – albo przedzwonić do wydawnictwa i o te rzeczy spytać.

Gdzie ją wydrukujesz i w jakiej ilości? Tu już trzeba się rozejrzeć, pogooglać, popytać i porównać. Warto zajrzeć na Facebookowe grupy selfpublisherów – tam zawsze podpowiedzą, jaka drukarnia drukuje jakie ilości egzemplarzy w dobrych cenach. Ja znam i bywam w dwóch i te dwie mogę polecić: Selpublishing – wydaj książkę samodzielnie i Jak wydać książkę.

Czy wszystkie te punkty są obowiązkowe? Tak! Dlaczego? Po pierwsze – bo nie ma ludzi, którzy się nie mylą i autorzy geniusze też nie istnieją, a nawet jeśli to raczej nie jesteś jedną/jednym z nich (przykro mi!). I po drugie – bo sporo możesz zyskać realnej kasy. Ja np. zmniejszyłam koszt druku książki o prawie 60% w dosłownie ostatniej chwili, ale o tym za moment…

Bo selfpublishing jest teraz modny?

Tak! Ja również zauważam, że model wydawania książki samodzielnie jest co raz bardziej popularny. Czy właśnie dlatego sama tak postanowiłam wydać własną książkę? Nie do końca. Czytając dalej ten tekst musisz zdawać sobie z jednej rzeczy sprawę. Owszem – wydanie własnej książki było moim życiowym marzeniem. Ale! Kiedy postanowiłam to zrobić – mieliśmy już z mężem na tyle rozwinięty biznes, że oboje się z niego utrzymywaliśmy. Książka więc nie miała stanowić jedynego mojego źródła utrzymania. Stała się kolejnym kanałem generowania przychodu, kolejną gałęzią naszego biznesowego drzewa.

Więc tak. Osobiście ogromnie się cieszę, że selfpublishing, zwłaszcza po wielkich sukcesach Michała Szafrańskiego, Radka Kotarskiego, czy Oli Budzyńskiej, stał się modnym modelem wydawania książki. Natomiast moja decyzja o nie podpisywaniu umowy z wydawnictwem wzięła się z kilku powodów. Po pierwsze – musiałabym owo wydawnictwo znaleźć, po drugie – podpisać z nim umowę, która dawałaby mega mały zysk z książki (coś już na ten temat poczytałam wcześniej) i po trzecie – musiałabym się dostosować do sposobu wydawania wydawnictwa, czego chciałam uniknąć, bo lubię “po swojemu”.

Self-pisanie, self-sprawdzanie, self-składanie, self-drukowanie, self-promocja, self-sprzedawanie…

Cóż no… To tak właśnie wygląda, że selfpublishig to oznacza robienie wszystkiego SELF, czyli we WŁASNYM zakresie. Czemu o tym wspominam? Bo co chwila trafiam na osoby, którym wydaje się, że książkę wystarczy napisać wydać (korekta, redakcja, skład, druk) i już. I że z tym jest tak dużo pracy, że jak się to już przejdzie, to wszystko będzie z górki. Otóż nie, moi drodzy, nie będzie. Dziś sobie myślę, że w ogóle myślenie o ewentualnym selfpubliishingu powinno rozpocząć się od “doopy strony”, czyli od sprzedaży. Yyyy, ale że co? Więc tak. Uważam, że jeśli nie masz pomysłu na promocję i sprzedaż własnej książki, to o własnym jej wydawaniu nawet nie myśl. No, chyba, że chcesz “mieć na swoim koncie wydaną książkę”, utopione pieniądze i zawaloną dobrej jakości makulaturą piwnicę/stodołę/spiżarkę/mieszkanie (niepotrzebne skreślić).

Ile trzeba mieć pieniędzy?

Teraz odpowiem, jak na porządnego specjalistę przystało: to zależy. Koszty wydawania książki są – jak w każdym biznesie – dwojakie: jednorazowe i wielorazowe. Jednorazowe to: okładka, korekta, redakcja i skład. Jak będziesz mieć to dobrze zrobione, to robisz to tylko raz. Koszt druku zależy od: jakości papieru, samego druku (czarno-biały, kolorowo) i rodzaju okładki oraz ilości wydrukowanych egzemplarzy. I tu nie ma zmiłuj. Zawsze im więcej egzemplarzy, tym taniej. Koszt ten jest wielorazowy w tym sensie, że kiedy kończy ci się nakład robisz dodruk i płacisz właśnie już tylko za druk.

Moje koszty wyglądały następująco:

  • Okładka – 200 zł.
  • Koszt korekty i redakcji – 800 zł.
  • Koszt projektu graficznego książki i składania – 1000 zł.
  • Koszt dodatków: ołówki – 448,95 zł., zakładki – 84,87 zł., list – 244,77 zł., naklejki – 97,17 zł.
  • Koszt druku – 2002,44 zł.
  • Kurier – 15 zł.

Moje decyzje

Przedsprzedaż. Nie znoszę szacować. Jak mam robić plany roczne i przewidywać, ile sprzedam tego, czy owego, to zaczynam chorować. I tak, z jednej strony wiem, że w biznesie się tego nie uniknie, z drugiej jednak – dla mnie to jak wróżenie z fusów. No bo niby skąd mam wiedzieć, ile osób zdecyduje się coś ode mnie kupić??? Jak na razie mam takie doświadczenie, że moje wszelkie szacunki nijak się mają do późniejszej rzeczywistości, więc w projekcie książka wolałam szacowania uniknąć. Jakoś jednak musiałam podjąć decyzję odnośnie ilości planowanych drukowanych egzemplarzy. Tak powstał pomysł, by zrobić przedsprzedaż. Czym to się je? Otóż jakoś w przededniu moich urodzin ogłosiłam w grupie “WordPress (nie tylko) dla blogerów”, że właśnie piszę książkę o WordPressie. W tym samym czasie umieściłam ją jako produkt na stronie www i podałam do niej link. Miałam już wyliczony koszt powstania jednej książki na około 45 zł, więc jej cenę ustawiłam na 49 zł i postanowiłam zobaczyć, co się wydarzy. No i wydarzyło się. W przedsprzedaży (od 20 marca do końca czerwca 2018 roku) sprzedałam jakoś 50 książek (które jeszcze nie istniały). To pomogło mi podjąć decyzję o pierwszym nakładzie, który wyniósł 200 sztuk.

Drukarnia. Pierwszy mój wybór był dość spontaniczny. Pewnego pięknego, słonecznego dnia byłam na zmianie filtrów gazu w samochodzie i po drugiej stronie ulicy zobaczyłam szyld: “Agencja Reklamowa. Drukarnia.” Długo się nie zastanawiałam – już z nowymi filtrami – podjechałam tam popytać. Okazało się, że świetnie trafiłam, bo to mała, lokalna drukarnia i tak, drukują tak niskie nakłady, jak 200 sztuk (wtedy wiedziałam, że duże drukarnie książkowe takimi małymi zleceniami się nie zajmują) i że oczywiście: naklejki, zakładki, ołówki – nie ma sprawy – również ogarną. WOW! Kiedy określiłam, jak książka ma wyglądać, że spirala, że okładka sztywniejsza, że papier, żeby nie prześwitywał, to panie zanotowały sobie, że mają mi wycenić wydruk “Katalogu B5, spiralowanego”. Wydaje się, że słowo “katalog” było kluczowe w owej wycenie. I druga sprawa. Kiedy kontaktowałam się z drukarnią przewidywałam, że książka obejmie około 70 stron (+4 – okładka). Pierwsza wycena drukarni nakładu 200 sztuk owego katalogu B5 wyniosła: 3934,77 zł brutto. Później jednak okazało się, że książki jest dwa razy więcej, czyli 150 stron + 4 (okładka) i dodatkowo w drukarni między kwietniem a czerwcem podrożało i wycena druku książki nagle dobiła do: 6517,77 zł brutto i przy okazji dobiła mnie osobiście! UWAGA! To był moment, kiedy ja miałam już sprzedane 50 szt. książki w cenie 49 zł/szt! Tu lekką ręką wychodziło na to, że za sam druk jednego egzemplarza mam zapłacić: 32,58 zł, a gdzie dodatki i koszt wysyłki, który optymistycznie w przedsprzedaży wzięłam na siebie??? W swoim zdruzgotaniu zaczęłam szukać innych rozwiązań. Wtedy spytałam na grupie na Facebooku. I wtedy ktoś mi napisał: “Zapytaj w Sowie”. Zapytałam! Dosłownie na dwa tygodnie przed samym wydrukiem! Drukarnia “Sowa” wydrukowanie 200 sztuk bindowanej książki w formacie B5, okładka karton 250 gm, papier offset 90g/m2 (te parametry są identyczne, co w lokalnej drukarni!) wyceniła na: 2002,44 zł.

Cena książki. O ile szacowanie sprzedaży mi kompletnie nie wychodzi, o tyle wydaje się, że wycenianie produktów – całkiem dobrze. Od razu wiedziałam, że książka nie będzie miała “zwykłej, książkowej, ceny rynkowej”, czyli, że z pewnością nie będę jej sprzedawać za 35-39 zł. Jakoś tak intuicyjnie po głowie chodziło mi po prostu 79 zł. Czemu tak wysoko? Pamiętam, jak dziś, dwie sytuacje. W pierwszej – jedna z moich bliższych osób powiedziała mi: “Nie ma opcji! Jak dla mnie cena jest zaporowa! Nie sprzeda się!”, a w drugiej – ktoś, z kim rozmawiałam, na informację, że książka ma 150 stron powiedział: “Sorki, ale wydaje mi się, że za drogo jak na taką zawartość…” Pozostałam przy cenie 79 zł znów z kilku powodów. Po otrzymaniu wyceny z drukarni “Sowa” wiedziałam, że przy tej cenie będę mogła pozwolić sobie zarówno na różne rabaty, promocje i inne akcje oraz, że będę mogła może w przyszłości poszaleć z dodatkami do książki (jeśli przyjdzie mi taka wizja). Przeważył jednak inny argument. Ja od początku pisania książki wiedziałam jedno. Ten, kto ją kupi, jeśli tylko się do swojego zadania przyłoży – to wraz z nią stworzy swoją stronę internetową nawet, jeśli nigdy nie widział WordPressa na oczy! Ile wtedy zaoszczędzi? Dlatego ja osobiście nie piszę nigdzie, że koszt książki wynosi tyle i tyle. Bo to nie koszt, kochani. To czysta inwestycja!

Wysyłka. Decydując się na druk 200 książek i planując ich sprzedaż głównie w grupie Facebookowej, poprzez podcast i blog wiedziałam od razu, że nie będę korzystać z obsługi zewnętrznego magazynu. Nie spodziewałam się sprzedaży na poziomie kilkudziesięciu sztuk dziennie, dodatkowo mam inny produkt fizyczny w sprzedaży – etui na pompy insulinowe – więc posiadam i podpisane umowy z kurierami i na poczcie bywam co jakiś czas (i pocztę mam we wsi). Wysyłkę postanowiłam więc ogarnąć we własnym zakresie – zawsze to koszt zewnętrznej obsługi mniej.

Moje (nasze?) błędy i wpadki…

Chyba największą wpadką był poślizg czasowy… Niestety. Planując całe przedsięwzięcie nie przewidziałam wielu rzeczy, a i sama lekko za długo zwlekałam z zabraniem się za niektóre czynności (naprawdę czytanie własnej książki to żadna frajda!). Finalnie okazało się, że obiecany termin wysyłki książki z początku czerwca przesunął się o miesiąc…

Kolejna to niestety pechowy wybór osoby składającej książkę… To było dziwne. Bo w sumie znajoma znajomej i ktoś polecony. Ktoś, kto robił już składy i to nawet dla ogólnopolskiej gazety. A jednak wiele rzeczy nie poszło tak, jak trzeba, do tego dołożył się utrudniony kontakt pod presją i jeden weekend, kiedy coś zawaliło się i trzeba było siąść do tego na cito, a się okazało, że dopiero w poniedziałek, a potem, że w sumie się z tego zrobiła środa… Tak, skład rozwalił mi wiele w tym projekcie.

I ostatnia to moje chyba jednak trochę powierzchowne potraktowanie tematu… W sumie mam świadomość, że nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Z drugiej jednak strony – mogłam chyba więcej o selfpublishingu poczytać, niż ufać ludziom, że znają się na swojej “robocie”. Okazało się, że z niedookreślenia niektórych spraw powstało sporo niedomówień, a z nimi związane były kolejne obsunięcia czasowe…

Ile można zarobić?

Hihi, to taki punkt, który rozpala każdego 😀 Zostawiłam go więc na koniec. Przez ostatni rok sprzedałam: 50 sztuk książek w przedsprzedaży po 49 zł (50 x 49 = 2450 zł). i 135 książek po 79 zł (135 x 79 = 10665 zł). Jakieś 15 sztuk wysłałam różnym osobom w gratisie 🙂 Od tego trzeba by odliczyć sumę promocji zorganizowanych przy różnych okazjach, czyli wartość wykorzystanych kuponów rabatowych: 229,1 zł i oczywiście całość kosztów związanych z “wyprodukowaniem” książki: 4893,2 zł. Niestety nie jestem w stanie określić dokładnych kosztów wysyłki, ponieważ skończył mi się w międzyczasie książka pocztowa, niektóre pozycje nie były do niej wpisywane (zdarzało mi się zapomnieć ją wziąć z domu), a czasem książki wysyłałam kurierem Pocztexu (np. kiedy nie miałam możliwości wyjść na pocztę). Szacuję jednak, że średnio wyszło 10 zł. na książkę, więc w sumie – 2000 zł. Tak więc na koniec zacnych wyliczeń pozostaje nam całkiem szacowna sumka 5992,7 zł przychodu. Od tego odejmujemy 18% podatku oraz 15% przekazane na Puckie Hospicjum – dzieło ks. Jerzego Kaczkowskiego i z pierwszego nakładu na koniec zostaje nam 3 973,16 zł czystego zysku.

Wnioski, wnioseczki, wnioskunie…

Pierwsze, co mi się nasuwa, to jedno, zasadnicze pytanie… No dobrze… A gdybym wydała z wydawnictwem? Zakładając, że jakiekolwiek wydawnictwo zechciałoby bawić się w tak abstrakcyjną ilość nakładu, jak moje 200 sztuk, że otrzymałabym nawet 10% ceny okładkowej od książki (co raczej dla debiutantów jest mega cudem) oraz, że w cenie promocyjnej (zazwyczaj oznacza to rabat 20% ceny okładkowej) sprzedaliby 30% książek… Przy dobrych wiatrach licząc otrzymałabym kwotę 1485,2 zł. Ałć!

Czy zatem się mi to w ogóle opłaciło? Osobiście uważam, że tak! Wprawdzie milionów Szafrańskiego nie zarobiłam, ale… Po pierwsze – selfpublishing to zawsze +mega ilość punktów do zebranego życiowego doświadczenia. Po drugie – książka sprzedaje się praktycznie sama. Moje pomysły na jej promocję to: jej obecność na blogu (zakładka w menu + grafiki w widżetach), obecność w podcaście i czasem w lajwach “PresskaNews”, cotygodniowe wspomnienie na grupie podczas witania nowych członków grupy i do tego – raz na jakiś czas przypominam o niej w newsletterze. Po trzecie – to świetny dodatek do różnych innych moich projektów (np. podczas sprzedawania biletów na konferencję online “Jak żyć w necie” książka była dodatkiem do pakietu PREMIUM). Po czwarte – teraz już będzie tylko zyskowniej. Wprawdzie przy dodruku musiałyśmy poprawić skład książki, ale wiele rzeczy już jest wykonane i zapłacone i w przyszłości będziemy z nich tylko korzystać. A! I i jej cena się zmieniła, bo postanowiłam sprzedawać ją w pakietach. I po piąte – no kurczaczki – spełniłam swoje marzenie!

baner postawienia kawy w podziękowaniu

O autorce...

Kasia Aleszczyk

Znana jestem z tego, że pomagam innym zaprzyjaźniać się z WordPressem. Na co dzień uczę również, jak żyć w necie, by przeżyć. Cieszę się, że jesteś i zapraszam częściej!

6 thoughts on “Napisz sobie książkę! Czyli case study mojego selfpublishingu

  1. Na dobre rzeczy warto zaczekać 🙂 Jestem w połowie książki, czyta się lekko i przyjemnie. Dodatkowo forma wydania jako kołozeszyt kojarzy mi się z materiałami konferencyjnymi i typowo praktyczną wiedzą, którą można przekłuć w działanie. No i punkt ostatni cena. 79 zł to dużo za książkę, ale na pewno jest to mało, za dostęp do aktualizowanej wiedzy na blogu. Dziękuję za dzielenie się wiedzą i życzę dużo weny twórczej przy kolejnych produkcjach 😉

  2. Jestem w trakcie przemyśliwania modernizacji własnego bloga na Wordpresie i tworzenia bloga dla kogoś. Przyznaję, że nie mam chęci/czasu na walkę z hostingiem i samodzielnym budowaniem strony. Chętnie zapoznałabym się z treścią książki, ale… 79 zł to zbyt wysoka cena, ponadto preferuję ebooki, bo skończyły mi się w domu wolne powierzchnie pod książki. Perypetie z selfpublishingiem zaiste niezwykle ciekawe i pouczające. Pozdrawiam 🙂

    1. Hej Ewa, ebooka na razie nie planuję. Natomiast o cenie książki pomyśl może tak: hmm… a gdybym miała to komuś zlecić? Pozdrawiam. KAsia

Skomentuj Malwina Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sięgnij po więcej!