Przestań martwić się o swoją stronę!
Dopokąd idę?

Dopokąd idziesz?

UWAGA. Wpis powstaje, bo w głowie kłębi mi się wiele myśli, w dodatku myśli jeszcze nieposkromionych. Umówmy się więc, że czytasz dalej na własną odpowiedzialność. Oraz, że ja nie jestem odpowiedzialna za twoje życie i twoje wybory i za zmiany jakie po tym wpisie nastąpią w życiu twoim i twoich bliskich.

Mam pokusę rozpocząć trywialnym: “Idą Święta”. Ale się oprę jej serdecznie, bo “Święta” to akurat słowo, które rzadko komu się dobrze w tym kraju kojarzy. Szkoda, ale dziś nie o tym. Jesteśmy więc w przededniu… Właściwie też nie do końca. Bo jakiż to “przededzień”, jeśli przed nami w zasadzie jeszcze przynajmniej dwa tygodnie? Zbliżają się chwile… No kurczę! Ale jak to? Co chwila się coś zbliża i – jakby się tak zastanowić – przeca wciąż każdy z nas na coś czeka…

To może bez wstępów. Początek listopada każdego roku to czas, w którym – mam wrażenie – wszyscy producenci przypominają sobie, że mają jeszcze w swoich magazynowych halach wiele produktów do sprzedania. Czas, w którym wszyscy handlowcy postanawiają wyrobić 300% narzuconych im norm sprzedażowych. Czas, w którym przecież: nie ważne co i nie ważne za ile – wszystko się sprzeda bez najmniejszego problemu! Czas, w którym  ja zaczynam się bać wyjść z domu na najmniejsze zakupy!

Bo mi jest trudno…

Trudno mi przejść w centrum handlowym obok dwóch serdecznie uśmiechniętych aniołków, wyciągających ku mnie swe dłonie z opłatkiem, bo to zawsze młodzi bardzo ludzie, dziewczęta najczęściej, a przecież wiem, że młodym w tym kraju płaci się najmniej ze wszystkich, zwłaszcza, że praca ta – poza pięknym uśmiechem – za dużo umiejętności jednak najprawdopodobniej nie wymaga, przynajmniej w ocenie osób ją zlecających.

Trudno mi zmieścić się przy kasie (wiem, złośliwcze, coś pomyślał, ale bynajmniej nie o moich gabarytach mowa!) z zakupami dla naszego trzyosobowego domowego ogniska, takimi, które pozwolą nam przeżyć do następnego zakupów czynienia, bo po lewej regał, z tyłu lodówka z lodami jakże w zimie chłodzącymi spierzchnięte upałem Klienckie gardziołka, po prawej gumy, batoniki, czekolady, dropsy, cukierki, podpaski, cokolwiek, a z przodu dynda reklama papierosów dla tych, co o nałogu swoim mogliby przypadkiem zapomnieć.

Trudno mi patrzeć na te wszystkie zabawki, klocki, lalki, postaci, pluszaki i inne gry planszowe rozłożone przy mięsie, jajkach, między wodą mineralną a napojem brązowym, przy piwie i pod kondomami, byle gdzie, byle więcej i byle każde dziecko mogło sięgnąć, bo kiedy już sięgnie to nie ma bata, ani mocnych, którzy z tych małych rączek ów kolorowy przedmiocik wyciągną i odłożą tam, skąd wzięty został, miast na taśmie z zakupami swymi, pokornie na kasjerkę spojrzawszy, położyć.

Trudno mi przechodzić ulicami miast obficie mniejszymi i większymi plakatami, ulotkami i informacjami o dodatkowych środkach wprost na moje konto, oblepionymi przez ludzi zatroskanych wyglądem mego stołu wigilijnego i choinki i gwiazdki i wypasionością prezentów i telewizora, komputera, konsoli, na której nie gram, ale z pewnością potrzebna mi będzie, jak nie dziś, to jutro lub wtedy, gdy akurat chwilka czasu się znajdzie, bo chociaż dla wyższych celów poświęconych, jednak żal mi drzew, papieru i tuszu i pracy grafika, który płakał, ale projektował, choć do samej idei i treści z pewnością nijak przekonany nie był.

Trudno mi słuchać i czytać na wielkich tablicach, jak marka żółta z czerwoną w magicznych obrotach, przeganiają się w kółko w obietnicach rozdawania i rat i promocji i obniżek i dóbr wszelakich, jakby nagle na zyskach im przestało zależeć, bo przecież jeden, ten jeden raz w roku z przyjemnością każdy zostanie świętym Mikołajem, a że coś trzeba będzie spłacić kilka miesięcy później, to się okaże te kilka później miesięcy i ile tak dokładnie, gdyż kto by liczył, dzierżąc w ten piękny, piernikiem pachnący, grudniowy wieczór długopis w dłoni, żeby dzieci uszczęśliwić i przynieść im do domu wielką radość w postaci jeszcze większej, niż było to w rok poprzedni, od wszystkich: i rodziców i dziadków i ciotek i wujków i krewnych, czy spowinowaconych – wszystkich razem wziętych.

Trudno mi czytać, kiedy ludzie w Internecie mijani jedynie, znają bliskie mi osoby tak dobrze, jak nie ja, bo lepiej i wiedzą, co konkretnie będzie największym mojej miłości wyrazem, bo związanym z ich rolą społeczną, czy mnie wychowaniem, albo decyzją o ożenku, czy innym uprawianiem konkretnych prac w zawodach jakichkolwiek, bo przecież za aksjomat z pewnością przyjąć można, że każdy, kto para się czynnością jakąś, posiada określone cechy, zawsze te same i pewnikiem jest, że rzeczy również identyczne go uszczęśliwiają, więc listy wszelakie i zestawy po blogach zacnych publikowane nie wypada, nie trzeba, ale obowiązkiem mym nadrzędnym staje się przyswoić i oczywiście zrealizować, by na koniec również w tym Internecie uwiecznić.

Do Świąt dni jeszcze parę… Dlatego na dziś i jutro i na kilka dni tych, co pozostały, zwłaszcza na te momenty, gdy mijać będziecie aniołki, choinki i inne Mikołaje między ulotkami chwilowymi oraz rabatami z promocjami, sobie i Wam życzę pojawienia się jednego, jedynego, Norwidowskiego, niepozornego, ale jakże wielkiego w głowie pytania.

Stop – oto ono!

DOPOKĄD IDĘ i czy naprawdę dziś tego wszystkiego właśnie POTRZEBUJĘ?

baner postawienia kawy w podziękowaniu

O autorce...

Kasia Aleszczyk

Znana jestem z tego, że pomagam innym zaprzyjaźniać się z WordPressem. Na co dzień uczę również, jak żyć w necie, by przeżyć. Cieszę się, że jesteś i zapraszam częściej!

2 thoughts on “Dopokąd idziesz?

Skomentuj TravelAnQa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sięgnij po więcej!