Przestań martwić się o swoją stronę!

Biznesowa konferencja online – czy to ma sens?

Namnożyło się ich, jak przysłowiowych “grzybów po deszczu”, przynajmniej w “moim” Internecie. To tu, to tam widzę ciągle oferty warsztatów, szkoleń i ebooków, po których ukończeniu i przeczytaniu każdy już tylko kokosy będzie w sieci zbierać.

Oczywiście nie mi oceniać innych i skuteczność ich propozycji. Wspominam o tym tylko, by wskazać – ufam! – o wiele lepsze rozwiązanie. Jakie? Możesz w najbliższym czasie skorzystać z wiedzy i doświadczenia ponad 30 praktyków biznesu online, podczas ponad 24 godzin nagrań ich prezentacji i jeszcze wymienić się doświadczeniami i wspierać w Facecbookowej grupie z setkami innych uczestników podczas nadchodzącej konferencji online: “Jak żyć w necie 2020“!

Przytoczę dziś 3 autentyczne historie. Nie, nie po to, by udowadniać, że wszystko w necie jest łatwe, proste i przyjemne, a sukcesy na ludzi z nieba spadają. Bynajmniej! Jeśli jednak chodzi Ci po głowie pomysł na własny biznes internetowy, poświęć chwilę, bo warto!

Historia Basi i jej firmy edukacyjnej

Dawno, dawno temu, gdzieś w mieście dr Religi, Janusza Gajosa i niejakiego Czesława M., w czasach, gdy po kieszeniach telepotały się żetony do budek telefonicznych, w sklepach pojawiły się pierwsze chipsy orzechowe i kiedy telefon w mieszkaniu, przypięty kablem do ściany, to było COŚ (!), poznałam Basię. Z Basią dość szybko się zaprzyjaźniłam i przyjaźń ta trwa do dziś z wyłączeniem pewnych okresów, gdy ja wybyłam z domu, ona studiowała, każda z nas układała sobie życie, ona rodziła dzieci, ja studiowałam, wyszłam za mąż i kupiliśmy dom i takich tam normalnych życiowych kolei losu…

Do rzeczy. Pamiętam, jak dziś, jedną z naszych kaw (znaczy ja kaffkę piłam, bo Basia całe życie jakoś się nie naumiała) ostatnich, nie dalej niż dwa lata temu, gdy Basia dzieliła się ze mną swoją wizją, a ja kiwałam ze zrozumieniem głową. Widziałam to! Basia z mężem miała już wtedy firmę szkoleniową i myślała coraz gęściej o tym, by przenieść ich działania do Internetu. Zawsze to mniej jeżdżenia – mówiła…

Jestem pewna, że marzec 2020 przejdzie do naszej narodowej historii (nie wnikam, czy będzie jej pozytywną kartą!). W Basi życiu również wprowadził chaos. Z dnia na dzień praktycznie zamknięto im możliwość prowadzenia biznesu. Sale szkoleniowe zostały pozamykane!

Nie zdziwiłam się, gdy Basia zadzwoniła do mnie jakoś początkiem kwietnia. Nawet lubię być “WordPressowym pogotowiem ratunkowym” moich przyjaciół. Zdziwiłam się jednak, gdy zobaczyłam, jak wiele samodzielnie już ogarnęła! Miała już postawioną platformę kursową, właśnie kończyła nagrywać i wrzucać na nią swój pierwszy kurs online, a w kolejce miała już plan na dwa kolejne!

Co najbardziej mi się spodobało to fakt, że Basia nie dzwoniła do mnie z płaczem: “Kasia, ratuj, bo nie wiem, co mam robić… Buu…” i prośbą, bym jej wszystko pozałatwiała.  Nie, Basia dzwoniła, bo chciała się poradzić, bo pozostały jakieś drobiazgi do dopieszczenia, bo w necie nie znalazła konkretnych informacji…

Dziś – właśnie to sprawdziłam – na Basi platformie jest 10 kursów online (krótszych i dłuższych – oferta dla nauczycieli) i ponad 600 Klientów! 

Historia Michała i jego ebooka

Wiesz, czym jest grooming? Cóż no ja też nie wiedziałam, jeszcze do niedawna nie wiedziałam, a dokładniej do momentu, kiedy trafił do mnie Michał. Bo Michał i jego żona, Gosia, są groomerami! I nie, nie chodzi tu o łażenie po jaskiniach, czy inne pływanie w morskich głębinach ?, ale o pewien nurt, swoistą filozofię. Pewien sposób myślenia o psach! Bardzo pozytywny sposób myślenia i co za tym idzie – traktowania i pielęgnacji czworonożnych przyjaciół!

No więc półtora miesiąca temu zgłosił się do nas Michał, który podczas pierwszej naszej Rozmowy o WordPressie oznajmił, że właśnie postanowili z żoną więcej działać w Internecie i zacząć sprzedawać ebooka i do tego potrzebują pomocy.

Z Michałem spotykamy się online raz w tygodniu. Ogarniamy sobie kolejne rzeczy potrzebne do utworzenia sklepu online, żona Michała w międzyczasie tworzy ebooka, oboje nagrywają filmy podczas pielęgnacji kolejnych piesków i myślą nad kolejnymi i kolejnymi materiałami. 

Pozytywnie zakręceni ludzie. Kochają to, co robią i chcą ze swoją energią, wiedzą i doświadczeniem docierać szerzej i dalej. Wybrali ścieżkę online, bo świat ten daje niesamowite możliwości. Nie, dziś jeszcze nic online nie sprzedają, ale ja jestem pewna ich sukcesu. Skąd takie przeczucia?

Uwielbiam spotykać na swojej drodze ludzi, którzy nie tylko nie załamują rąk, ale znajdują w sobie na tyle siły, by szukać rozwiązań i iść do przodu. Jeśli przy tym potrafią jeszcze innych zarażać swoją energią – to już mi wystarcza. Czerpię od nich garściami!

Michał i Gosia właśnie tacy są – sympatyczni, z uśmiechem na ustach kroczący naprzód. Trafili do mnie nie za bardzo lubiąc “onlajny”. Dziś za nimi już zmiana motywu na blogu, utworzenie mailingu i automatyzacji mailingu w MailerLite, tworzenie banerów w Canvie. Za chwilę będą właścicielami sklepu online z własnym ebookiem!

Moja historia od przysłowiowego “pucybuta”…

Niewiele osób o tym wie… Bo i nie często się tym “chwalę”, ale swoją karierę zawodową zaczęłam równo w 2007 roku na etacie… salowej! Była to moja pierwsza porządna praca w oparciu o umowę o pracę, załatwiona “po znajomości” w czasach mocnego rynku pracodawcy. Miałam 27 lat i dokładnie pamiętam swoje zarobki z tamtego czasu. Najniższa krajowa wynosiła około 850 zł i ja nie byłam w stanie się z tego utrzymać. Miałam to szczęście, że wspierali mnie bliscy, więc moje comiesięczne dziury budżetowe po prostu łatała mama…

Miałam wtedy potrzebę niesienia pomocy innym i plan zostania fizjoterapeutką. Równolegle poszłam więc na studia zaoczne i tak przez pięć dni w tygodniu pracowałam na 12 godzinnych zmianach, a wszystkie soboty i niedziele spędzałam na uczelni. 

Dziś nie wyobrażam sobie, jak udało mi się to przeżyć i pogodzić. Praca salowej w miejscu, w którym ją wykonywałam, nie ograniczała się jedynie do sprzątania (choć czasem marzyłyśmy, by tak było). Jednak w tamtym zakładzie opiekuńczo-leczniczym do naszych obowiązków należały również toalety pacjentów (w 90% osoby na stałe leżące), pomoc przy ich zabiegach higienicznych, czy pielęgniarkom przy opatrywaniu ran… 

Dałam radę 3 lata. Odeszłam stamtąd w zasadzie nie dlatego, że charakter pracy mi nie odpowiadał. Raczej szukałam innych pomysłów, by móc pomagać ludziom i marzyłam o własnej działalności.

Tak! Marzenie o własnym biznesie towarzyszy mi odkąd pamiętam, więc po odejściu z ZOLu założyłam Agencję opieki. Nie wdając się zbytnio w szczegóły miałam plan nadal pomagać ludziom starszym i chorym: najpierw w usługach opiekuńczych, po obronie licencjatu już w ramach rehabilitacji.

Myślę sobie dziś, że to się bardzo dobrze złożyło, że moja pierwsza firma po półtora roku upadła, a upadając zrobiła taki huk, że gdyby wokół Śląska ocean roztaczał swe wody, to tsunami zalałby pewnie z pół Polski! Sporo upadek ten mnie kosztował i sporo długów po sobie zostawił. To właśnie wtedy naumiałam się, jak wygląda procedura odcięcia prądu, straszenia eksmisją i poznałam – jak dotąd jedynego w życiu – poborcę skarbowego! 

(Btw. Nigdy nie wpuszczaj kogoś takiego do siebie. No, chyba, że – jak ja – nic nie masz cennego, to wtedy tak. Mina tego pana, kiedy się rozejrzał i zrozumiał, że nie ma co zająć na poczet długu? Bezcenna!)

Dziś wiem też, że nic wielkiego się nie stało – firmy powstają i padają praktycznie każdego dnia. Wtedy jednak przeżywałam tamtą sytuację jak tragedię życiową. Musiałam zamknąć firmę, poszukać pracy, znów zacząć pracować u kogoś. Pamiętam dokładnie uczucia wstydu i zażenowania, kiedy udałam się do rodziców pożyczyć większą kwotę pieniędzy, żeby choć trochę pospłacać długi…

Dzięki obronionemu licencjatowi znalazłam pracę i jakoś na przestrzeni dwóch lat odbiłam się od dna, ale doświadczenie możliwości utraty praktycznie wszystkiego i pewnej kruchości posiadania zostało mi gdzieś głęboko w pamięci. Na tyle głęboko, że – gdy w mojej nowej pracy przyszła pierwsza wątpliwość, czy jej nie stracę – postanowiłam, że to musi się zmienić. Nie! Że ja muszę to zmienić!

Tak zaczęła się moja przygoda z kolejnym własnym biznesem. Wzbogacona o bolesne lekcje z przeszłości, ale i o umiejętność podpatrywania przedsiębiorców wokół siebie (mojej ówczesnej szefowej, czy dobrej znajomej), znów otworzyłam firmę. Tym razem inaczej, bezpieczniej, bo do rozwijania firmy, zdobywania Klientów i późniejszej pracy dla nich siadałam przed i po pracy etatowej.

Dlaczego dziś te trzy, w tym moja, historie? Bo chcę Ci powiedzieć, że ludzie bywają i ja sama byłam w wielu miejscach tzw. życiowej sytuacji. Jeśli więc sobie myślisz, że łatwo mi pisać, by podążać za marzeniem o własnym biznesie, czy zachęcać do jego zakładania, to – wierz mi – nie, nie jest to łatwe. Bo ja wiem, jak źle może się to skończyć…

Ale z drugiej strony… Dziś już wiem też, jak wiele satysfakcji własny biznes może przynieść w życiu! I wiem, jak drogę do własnego sukcesu skracają doświadczenia innych, ich opowieści i wnioski, którymi się dzielą i możliwość ich obserwacji i odrabiania lekcji z sytuacji, jakie przeżywają inni. 

Dlatego właśnie zapraszam Cię do konferencji!

Zwłaszcza, jeśli myśli o własnym biznesie online nie dają Ci spokoju!

Kliknij i poznaj szczegóły!

baner postawienia kawy w podziękowaniu

O autorce...

Kasia Aleszczyk

Znana jestem z tego, że pomagam innym zaprzyjaźniać się z WordPressem. Na co dzień uczę również, jak żyć w necie, by przeżyć. Cieszę się, że jesteś i zapraszam częściej!

2 thoughts on “Biznesowa konferencja online – czy to ma sens?

  1. Jednak relacje w cztery oczy są lepszym rozwiązaniem :)) w takich konferencjach online ludzie nie są aż tak skupieni. W naszym mieście także problem z eventami, wszystko online co nie ma jednak takiego poparcia.

Skomentuj Kasię Aleszczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sięgnij po więcej!